Pomaganie jest trudne

Żadnej kobiety nie można zmuszać do tego, aby pod groźbą kary, musiała decydować się na urodzenie chorego dziecka. Zwłaszcza, gdy później w ogóle się jej nie pomaga. To jest najgorsze co można zrobić kobiecie, rodzinie i dziecku, które przychodzi na świat.


Sylwia Zarzycka: Pani Marto jest Pani niezwykle aktywną biznesowo kobietą, chciałam na początek zadać bardzo proste pytanie: jak znajduje Pani czas na wszystkie swoje aktywności?

Marta Półtorak: Myślę, że w zasadzie to każda kobieta jest aktywna. Nie zawsze jednak tylko na polu zawodowym. Pełnimy przecież wiele różnych funkcji – rodzinnych, osobistych, zawodowych. My – kobiety jesteśmy po prostu wielozadaniowe, tak więc zajmowanie się różnymi tematami czy rozwiązywanie wielu zadań nie jest niczym szczególnym jeśli chodzi o kobietę.

SZ: To prawda. Proszę opowiedzieć o swoich aktywnościach. Są one bardzo różne.

MP: Rzeczywiście. Jestem prezesem zarządu spółki „Marma Polskie Folie” sp. z o.o. Jest to firma, która zajmuje się przetwórstwem tworzyw sztucznych. To jest dość mało kobiece zajęcie. Marma jest obecnie jedną z większych firm produkcyjnych w Europie. W tym roku będziemy obchodzić trzydziestolecie działalności. To szczególna dla mnie rocznica. Nasza firma ma rozległy wachlarz produktów. W tej chwili nie ma w zasadzie takiej dziedziny gospodarki czy życia, gdzie tworzywa sztuczne nie byłyby wykorzystywane. To nie tylko reklamówki jednorazowe czy plastikowe sztućce z czym często kojarzą się tworzywa sztuczne. Ten temat jest bardzo szeroki. Jesteśmy producentem opakowań. Produkujemy wyroby dla wielu branż. Począwszy od branży spożywczej, poprzez budownictwo, ogrodnictwo czy rolnictwo. Ponadto jestem również prezesem zarządu spółki „Develop Investment” sp. z o.o., która jest właścicielem rzeszowskiej galerii handlowej Millenium Hall, jednej z większych galerii w kraju. To nie tylko centrum handlowe ale również kulturalne. Organizujemy różne wydarzenia. Współpracujemy z artystami – malarzami, organizujemy również świąteczne Targi Książki, spotkania z ciekawymi ludźmi, koncerty. Wspólnie z miastem Sanok na przykład organizowaliśmy wystawę obrazów Beksińskiego. Spotkała się z bardzo ciepłym przyjęciem, odwiedziło ją wiele osób. Tuż przy Millenium Hall – na zasadzie franczyzy – prowadzimy hotel Hilton Garden Inn. Jest to hotel typowo biznesowy. Mamy gości z całego świata.

SZ: Wspaniałe, wszechstronne działania. Ale wiem, że to nie wszystko, że była Pani również szefową klubu żużlowego ?

MP: To prawda. W czasie, gdy byłam prezesem Stali Rzeszów, wprowadziliśmy tę drużynę do ekstraklasy. Miałam przyjemność poznać wielu fantastycznych sportowców, m.in Tomka Golloba i wielu innych, którzy wielokrotnie startowali w Mistrzostwach Świata.

SZ: Żużel to mało kobieca branża.

MP: Tak, tak. Jakoś tak się dzieje, że moje życie zawodowe obraca się w większości w branżach mało kobiecych. Gdy zarządzałam klubem żużlowym miałam przyjemność być wtedy jedyną kobietą prowadzącą go wśród innych klubów żużlowych.

SZ: A winnica?

MP: Pomysłodawcą tego, żeby założyć winnicę był mój mąż. Ja raczej degustuję, on się tym zajmuje. Natomiast rzeczywiście udało się stworzyć bardzo dobry produkt. W Polsce łatwiej produkuje się wina białe. Jednak muszę się pochwalić, że czerwone wino, które jest produkowane w naszej winnicy zdobywa uznanie nie tylko w Polsce ale i poza granicami.

SZ: Którą z tych wszystkich aktywności najbardziej Pani lubi ?

MP: Gdybym miała powiedzieć co lubię najbardziej to chyba … hmm… Nie wiem co tak najbardziej. Ja nie lubię robić czegoś na pół gwizdka. Tak, jak Pani. Jeżeli się w coś angażuję to nie potrafię z dystansem do tego podchodzić, tylko całą sobą. W związku z tym lubię wszystko, co robię. Podobno jestem pracoholikiem, więc to moja wada.

SZ: Ja nie myślę, że to jest wada. Uważam, że gdy pracujemy z pasją, to więcej w tym często przyjemności niż pracy.

MP: Dokładnie tak samo myślę. Z uwagi na to, że lubię to, co robię, mogę faktycznie chyba powiedzieć, że to rodzaj mojej pasji. Każda dyscyplina, jeżeli jesteśmy w stanie czerpać z tego przyjemność, nie jest pracą. Ciężko nazwać pracą coś, co się lubi. Uważam, że jestem szczęśliwcem, bo gdy budzę się każdego ranka, to cieszę się, że rozpoczął się następny dzień.

SZ: Ależ ja Panią rozumiem. Też tak mam… Cofając się wstecz, czy będąc u progu życia zawodowego planowała Pani, że będzie kobietą biznesu, że będzie zajmowała się tyloma różnymi rzeczami ?

MP: W żadnym wypadku. Będąc młodą dziewczyną nigdy nie myślałam o pracy w przemyśle, a zwłaszcza chemicznym. Z wykształcenia jestem elektronikiem – automatykiem. To mało kobiecy zawód. Od elektroniki do chemii jest daleka droga. Natomiast dziś z perspektywy czasu uważam, że jeśli się tego chce, to wszystkiego można się nauczyć i polubić. Nie myślałam o pracy w przemyśle. Absolutnie. Miałam takie przyziemne, kobiece pragnienia. Przez kilka lat tańczyłam w zespole, więc bardziej wiązałam swoją przyszłość z zawodem artystycznym. Jako młoda osoba nie marzyłam nigdy, że będą w takim miejscu, w którym jestem obecnie. 

SZ: Czy Pani zdaniem dla kobiet w biznesie istnieje tzw. szklany sufit ?

MP: Powiem tak – mam w tym temacie pewnego rodzaju rozdwojenie, bo ja osobiście nigdy nie odczułam tego, że skoro jestem kobietą, to czegoś biznesowo nie mogę zrobić. Nikt mnie nigdy w żaden sposób nie ograniczał z racji płci. Ale moja droga od początku była związana z prywatnym biznesem. Byłam zależna od samej siebie i zdana na siebie. Natomiast widząc to co dzieje się na przykład w spółkach skarbu państwa lub w korporacjach, to moje koleżanki często mówią, że aby pracować na wysokich stanowiskach muszą być dwa razy lepsze od mężczyzn. Dlatego mam takie rozdwojenie. Dla mnie osobiście zawsze liczą się przede wszystkim kompetencje. Płeć nie ma znaczenia. Trzeba jednak zaznaczyć, że zdecydowanie mniej jest w biznesie kobiet niż mężczyzn ze względu na to, że w pewnym momencie życia kobiety wybierają rodzinę. Gdy decydują się na dziecko, to najczęściej rezygnują z pracy na kilka lat.

SZ: No właśnie. A jak Pani dała sobie radę z pogodzeniem tych dwóch ról – matki i bizneswoman. Ma Pani trójkę dzieci.

MP: U mnie było w drugą stronę. Taka skrajność. Za każdym razem bardzo szybko wracałam do pracy. Starałam się – na ile to możliwe – łączyć obowiązki zawodowe z rodzinnymi. Ale wiem, że czasami trzeba dokonać wyboru. Nie zawsze kobieta może pozwolić sobie na łączenie pracy z obowiązkami rodzinnymi. A kiedy ma niepełnosprawne dziecko, to powrót do pracy staje się często wręcz niemożliwy. Moje dzieci są zdrowe, były zdrowe, więc ja nigdy nie miałam takich dylematów, że muszę coś wybrać.

SZ: To prawda. Pracuję od dziesięciu lat z matkami nieuleczalnie chorych dzieci. One po prostu nie mają często wyjścia i muszą odłożyć na bok swoje marzenia o pracy zawodowej, o sobie…

MP: Uważam, że wspaniałe jest to, że są takie fundacje, którą Pani prowadzi.

SZ: Dziękuję.

MP: To jest fantastyczna sprawa. Myślę również, że żadnej kobiety nie można zmuszać do tego, aby pod groźbą kary, musiała decydować się na urodzenie chorego dziecka. Zwłaszcza, gdy później w ogóle się jej nie pomaga. To jest najgorsze co można zrobić kobiecie, rodzinie i dziecku, które przychodzi na świat. Zupełnie inna sytuacja byłaby gdyby państwo chciało bardziej zaangażować się w pomoc kobietom, które rodzą niepełnosprawne dzieci, otaczać je większą opieką. Mam wrażenie, że obecnie taka matka jest pozostawiona sama sobie, prawda ?

SZ: Niestety muszę się z Panią zgodzić. Obserwuję to od lat. O ile małym ciężko chorym dzieciom w pewnym stopniu państwo obecnie pomaga i w jakimś zakresie wspiera rodziców, to najtrudniejsza sytuacja staje się, gdy dzieci kończą 18 lat.

MP: No właśnie. Wtedy już tylko i wyłącznie zostaje rodzina. Gdy dziecko niepełnosprawne jest malutkie, to wiele osób pochyla się nad sytuacją takiej rodziny. A tu nagle z tego maleńkiego dziecka robi się dorosły człowiek, którego trzeba umyć, przenieść, nakarmić. I to trwa nie jeden dzień a na przykład kilkadziesiąt lat albo całe życie. Ile miłości potrzeba, żeby tę osobę, to dziecko obdarować troską, oddaniem, poświęceniem siebie. To jest dla mnie heroizm.

SZ: Jak Pani myśli, czy osoby, które z sukcesem prowadzą biznes mają obowiązek wspierać tych, którym z powodów od nich niezależnych, jak na przykład ciężka choroba dziecka, bardzo pogorszył się standard życia, nie  mogą pracować? Wiele dziś się mówi o społecznej odpowiedzialności w biznesie.

MP: Ja nie nazwałabym tego obowiązkiem tylko naturalną potrzebą. Bo wydaje mi się, że każdy z nas jeżeli widzi słabszego człowieka, to ma taki naturalny odruch, żeby pomóc. Ciężko jednak jest niekiedy pomóc we właściwy sposób. Pomaganie jest trudne i uważam, że bardzo często dawanie pieniędzy nie jest rozwiązaniem.

SZ: Zgadzam się. Jestem zwolenniczką tego, że lepiej dawać wędkę niż rybę. W naszej Fundacji staram się pokrywać rehabilitację, fizjoterapię, leczenie, lekarstwa, sprzęt rehabilitacyjny. Raczej nie pomagamy w taki sposób, że dajemy pieniądze. Choć oczywiście są one ważne.

MP: Finanse są szalenie istotne.

SZ: W przypadku chorego dziecka – często najważniejsze. Dzięki pieniądzom można odpowiednio dziecko leczyć czy rehabilitować.

MP: Bez pieniędzy nie da się funkcjonować. Natomiast uważam, że czasami takie pomaganie na zasadzie: dałem, odkreśliłem – wcale nie jest najistotniejsze. To, co robi Pani fundacja, że wspiera również matki chorych dzieci, organizuje dla nich spotkania, pomoc wytchnieniową, zatrudnia opiekunki, które pomagają im w codziennych obowiązkach – to również jest bardzo ważne.

SZ: To prawda. Na matkach skupia się przecież często opieka nad ciężko chorym dzieckiem. Te kobiety w pierwszej kolejności potrzebują pomocy. Wiele dla nich robimy. Co jest dla Pani w życiu najważniejsze ?

MP: To jest takie pytanie, na które chyba każdy z nas usiłuje znaleźć odpowiedź albo ma już gotową odpowiedź. Ja myślę, że poczucie bezpieczeństwa mojej rodziny, moich dzieci i chyba też przeżycie życia w taki sposób gdzie każdego dnia mogę stanąć, spojrzeć w lustro i nie mieć sobie nic do zarzucenia. Nie mam jakiś głębszych przemyśleń na zasadzie zostawienia czegoś po sobie, pomnika.

SZ: I tak Pani już po sobie dużo zostawi. Tyle niesamowitych rzeczy udało się osiągnąć.

MP: Dla mnie ważne jest to, żeby przejść przez życie w taki sposób, żeby nikomu nie zrobić żadnej krzywdy, żeby nikt nie mógł powiedzieć, że z mojej przyczyny coś złego mu się przytrafiło. Czuję się osobą szczęśliwą, spełnioną i gdy dziś obejrzałam ten film o chorych dzieciach i ich matkach, który mi Pani pokazała, to pomyślałam sobie, że życie potraktowało mnie naprawdę w dobry i łagodny sposób. Nie bardzo potrafię sobie wyobrazić, czy poradziłabym sobie z takimi wyzwaniami jakie mają na co dzień matki nieuleczalnie chorych dzieci.

SZ: Czy ma Pani jakąś receptę na szczęście i spełnienie w życiu?

MP: Myślę, że każdy z nas goni za szczęściem, często za czymś co jest nieosiągalne. A przecież to szczęście jest zwykle bardzo blisko. Niejednokrotnie szukamy czegoś, sami nie wiemy czego, a tak naprawdę to zwykle nam niczego nie brakuje. I dopiero kiedy coś tracimy, uświadamiamy sobie, że w zasadzie to, co utraciliśmy, było świetnie. Myślę, że receptą na szczęście jest to, żeby fajnie przeżyć życie i traktować innych tak, jak sami chcielibyśmy być traktowani. Trzeba też umieć cieszyć się z małych rzeczy, bo nie wszyscy zdobywają kosmos. Nie trzeba zdobywać kosmosu, żeby być szczęśliwym i spełnionym. Jako ludzie jesteśmy różni, a w różnorodności siła. Jednemu się podoba to, drugiemu tamto i dzięki temu świat idzie do przodu, rozwija się. Każdy z nas powinien dostrzegać nawet w małych rzeczach, swoje szczęście.

SZ: A zgadza się Pani ze stwierdzeniem, że pieniądze szczęścia nie dają?

MP: W stu procentach. Nie jest tak, że znani ludzie, celebryci, ludzie biznesu, którzy dysponują naprawdę dużymi środkami finansowymi są automatycznie szczęśliwi. Czasami jest wręcz przeciwnie. Może to co teraz powiem jest banalne, ale ja absolutnie nigdy nie myślałam o swoich celach przez pryzmat finansowy. Nigdy pieniądze nie były moim celem.

SZ: Bardzo dziękuję za tę inspirującą rozmowę.


Zdjęcia: Marcin Biedroń, A12