Pomaganie jest przywilejem

Nikogo nie da się zmusić do pomagania i ja tego nigdy nie robię. Pomaganie wynikające z obowiązku nie ma sensu. To ma być potrzeba serca. W pomaganiu chodzi o serce i ono zawsze weryfikuje stan naszego serca, a nie portfela. Daję ludziom możliwość wspierania innych i to ich wybór, czy chcą z tej możliwości skorzystać. Uważam, że pomaganie jest przywilejem a nie obowiązkiem. Powinniśmy być wdzięczni, że jesteśmy w tej grupie osób, która może pomagać.


Małgorzata Jankowska: Skąd wziął się pomysł akcji Kobiety Biznesu 2022?

SZ: Nasza fundacja Między Niebem a Ziemią już od dziesięciu lat w każdym roku organizowała jedną akcję charytatywną, do której zapraszała osoby z kręgu prawa i biznesu. W pierwszym roku działalności zainicjowaliśmy projekt bliźniaczy do tegorocznej akcji pt.: „Kobiety Prawa 2012”, efektem którego był kalendarz z prawniczkami, w kolejnym roku – 2012 wydaliśmy kalendarz z prawnikami oraz książkę, natomiast akcja nosiła nazwę: „Prawnicy 2013 – o pasjach i pomaganiu.” W roku 2013 nagraliśmy z grupą 40 prawników audiobooki z bajkami dla dzieci, zaś akcję nazwaliśmy: „Prawnicy czytają dzieciom.” W roku 2014 zorganizowaliśmy w kilku miastach w Polsce warsztaty kulinarne pod nazwą „Smaki Nieba i Ziemi.” W kolejnym roku nasz projekt charytatywny nosił nazwę „Znajdź Sens” i spotykaliśmy się na warsztatach rozwojowych w kilku miastach w Polsce. W 2016 roku mieliśmy z kolei niezwykłe spotkania podróżnicze, zaś akcja nosiła nazwę „Życie jest podróżą.” W 2017 roku – typowo męska akcja, podczas której mężczyźni ze świata biznesu wspierali ojców nieuleczalnie chorych dzieci – „Męski Świat.” W 2018 roku to projekt sportowy pt.: „Rozgrzej Serce”. 2019 i 2020 rok to akcja, której beneficjentkami były matki ciężko chorych dzieci pt.: „Kobiety Między Niebem a Ziemią.”

MJ: Bardzo duża różnorodność i kreatywność.

SZ: Dokładnie tak. Dlatego w nowym dziesięcioleciu postanowiłam w każdym roku powtarzać te akcje tylko z nową grupą osób. Skoro więc w 2011 roku był kalendarz z prawniczkami na 2012 rok, tym razem – w roku 2021 postanowiłam przygotować kalendarz z kobietami biznesu na rok 2022. Celem, który w tym roku wspieramy jest opieka wytchnieniowa dla matek nieuleczalnie chorych dzieci, organizacja spotkań dla nich w różnych miastach w Polsce oraz aktywizacja zawodowa.

MJ: Za rok będą mężczyźni i bliźniacza akcja do „Prawnicy 2013 – o pasjach i pomaganiu”?

SZ: Oczywiście. W kolejnym roku do naszej nowej akcji zamierzam zaprosić dwunastu mężczyzn z biznesu i przeprowadzić bliźniaczą akcję do „Prawnicy 2013 – o pasjach i pomaganiu.” Celem tej akcji będzie wsparcie ojców nieuleczalnie chorych dzieci.

MJ: W jaki sposób rozpoczęła się Pani przygoda z biznesem?

SZ: Moja przygoda z biznesem rozpoczęła się, gdy byłam na studiach. Wtedy podjęłam pracę jako lektor języka angielskiego w jednej z pierwszych firm językowych w Polsce. Studiowałam natomiast prawo. Na czwartym roku rozpoczęłam pracę w kancelarii prawniczej i tam zaczęłam obsługiwać klientów biznesowych. Jako prawnik zawsze obsługiwałam biznes. Po zdobyciu tytułu radcy prawnego zaczęłam pracę jako in-house lawyer dla dużej grupy kapitałowej. Wtedy przyjrzałam się biznesowi od środka. Zawsze jednak wiedziałam, że muszę pracować na swój rachunek i najpierw byłam wspólnikiem w dużej kancelarii we Wrocławiu, a dziś prowadzę swoją kancelarię. Obsługujemy w zasadzie tylko klientów biznesowych. W tym się specjalizuję i dobrze się czuję.

MJ: Czym wyróżnia się Pani kancelaria?

SZ: Jesteśmy kancelarią butikową, co dla mnie oznacza taką działalność, która bardzo stawia na jakość i bezpośredni kontakt z klientem. Dla mnie bardzo ważne jest, aby poznać działalność gospodarczą naszych klientów i pomagać im w sposób kompleksowy. Wierzę w takie właśnie relacje biznesu z prawem i z doświadczenia wiem, że stała obsługa klientów pozwala często zapobiegać wielu problemom prawnym. Łatwiej jest zapobiegać niż leczyć. Stawiamy na bardzo wysoką jakość usług. Bardzo o to dbam.

MJ: W czym się Pani specjalizuje?

SZ: W prawie spółek handlowych. Od lat obsługuję spółki, głównie kapitałowe i doradzam zarządom, radom nadzorczym, wspólnikom i akcjonariuszom. Bardzo to lubię. Moją mocną stroną są również wszelkiego rodzaju umowy i kontrakty. Prowadzę także wiele sporów sądowych i dobrze się czuję jako pełnomocnik moich klientów w sądzie. W szczególności w sprawach cywilnych i gospodarczych. Od niedawna zajmuję się także wdrażaniem RODO i ochroną danych osobowych. W kancelarii natomiast naszą silną stroną jest również prawo własności intelektualnej, prawo pracy i e-commerce.

MJ: Co najbardziej lubi Pani w pracy radcy prawnego?

SZ: Najbardziej lubię poznawać biznesy, które prowadzą nasi klienci i doradzać im w codziennej działalności. Lubię obserwować ich rozwój, jak z małych start-upów powstają naprawdę duże podmioty. Lubię pracować z biznesmenami i wiele się od nich uczę również w zakresie prowadzenia biznesu i zarządzania. Ponadto bardzo lubię jak moje doradztwo prawne przynosi realne rezultaty – gdy udaje nam się wdrażać nowe projekty i rozwiązania czy wygrywać sprawy sądowe. Lubię chodzić do sądu i mam w tym duże doświadczenie.

MJ: A co jest dla Pani najtrudniejsze w tej pracy?

SZ: Na pewno duże obciążenie psychiczne. Bardzo się przejmuję sprawami moich klientów i często angażuję się w nie emocjonalnie. Staram się oczywiście oddzielać te sfery ale niekiedy się nie da. Ciężko się nie zaangażować, gdy moi klienci są w pełni przejęci, zaangażowani i oczekują pozytywnych rezultatów. A w sądzie wiadomo jak jest – ostatnie słowo należy do sędziego, który niekiedy widzi prowadzoną sprawę nieco inaczej niż pełnomocnicy. Nie lubię przegrywać i zawsze robię wszystko, żeby wygrać. Daję z siebie 100%. Myślę, że mam bardzo dobre rezultaty.

MJ: Zawsze chciała być Pani prawnikiem?

SZ: Nie zawsze. Jako dziecko marzyłam o tym, żeby być aktorką albo dziennikarką, ale zwyciężył rozsądek. Ten zawód wydawał mi się bardzo stabilny. Dziś nie żałuję absolutnie, że wybrałam te właśnie studia. Występuję w sądzie, podczas spotkań i konferencji, więc tu zdolności aktorskie i piękna retoryka się przydają, natomiast dziennikarsko spełniam się pisząc książki, więc wszystko udało się połączyć.

MJ: Oprócz pracy prawniczej prowadzi Pani od dziesięciu lat również działalność charytatywną. Skąd to się wzięło?

SZ: Całą historię jak i dlaczego powstała Fundacja Między Niebem a Ziemią opisałam w książce, która w listopadzie ukaże się na rynku. Jej tytuł brzmi: „Między Niebem a Ziemią. Książka pełna cudów.” To bardzo osobista książka, ale myślę, że bardzo głęboka i wartościowa. Nigdy nie planowałam prowadzenia organizacji charytatywnej i można powiedzieć, że to był przypadek. Tylko, że ja nie wierzę w przypadki ani w zbiegi okoliczności. Zawsze chciałam pomagać, ale nie myślałam, że sama założę fundację. Na początku swojej kariery prawniczej poznałam samotną matkę nieuleczalnie chorej dziewczynki, zaprzyjaźniłam się z nią i pomagałam, aż któregoś dnia postanowiłam założyć fundację. Ta praca na rzecz innych dawała mi niesamowicie dużo satysfakcji i spełnienia. Z małej organizacji w dziesięć lat staliśmy się profesjonalnie działającą instytucją charytatywną, wspierającą rodziny, w których zajmują się nieuleczalnie chore dzieci. Tak po prostu miało być i tak się stało. Dziś fundacja jest dla mnie odskocznią od mojej pracy i ogromnie lubię ją prowadzić. Daje mi ogromne poczucie sensu i spełnienia.  

MJ: Pani książka jest o cudach?

SZ: Tak, ale o takich codziennych cudach, których nie dostrzegamy i do których się już przyzwyczailiśmy. One dzieją się cały czas wokół nas. To, że żyjemy, że jesteśmy zdrowi, mamy dobre warunki życia jest naprawdę cudem. W szczególności dostrzegam to i jestem wdzięczna, gdy słyszę historie naszych podopiecznych. Zdrowie nie jest czymś oczywistym. Gdy jesteśmy zdrowi to nie doceniamy tego, nie zastanawiamy się nad tym. Dopiero, gdy przychodzi choroba, widzimy, że zdrowie jest rzeczywiście najważniejsze.

MJ: Mówi się, że pomagać trzeba umieć, czy zgodzi się Pani z tym stwierdzeniem?

SZ: Jak najbardziej. Pomaganie wcale nie jest proste. Ja wciąż się tego uczę i na początku działalności fundacji pomagałam w zupełnie inny sposób niż dzisiaj. Osobiście uważam, że  zawsze jest lepiej dawać wędkę niż rybę. Staram się w taki sposób pomagać. Nie jestem zwolenniczką rozdawania pieniędzy, choć oczywiście w fundacji finansujemy wiele rzeczy niezbędnych do tego, aby nieuleczalnie chore dzieci mogły godnie żyć.

MJ: Proszę powiedzieć w jaki sposób fundacja pomaga?

SZ: Mamy trzy główne formy pomocy. Oczywiście priorytetem dla nas jest pomoc nieuleczalnie chorym dzieciom. Finansujemy ich leczenie, rehabilitację, turnusy rehabilitacyjne, lekarstwa, operacje, sprzęt rehabilitacyjny itp. Oprócz dzieci niezwykle ważne dla nas są ich matki. Dla nich organizujemy spotkania wytchnieniowe. Raz w miesiącu mamy ciężko chorych dzieci w kilku miastach w Polsce mogą wziąć udział w spotkaniach, podczas których zawsze są ciekawe warsztaty. To jest wspaniałe wsparcie, dzięki któremu kobiety, które na co dzień 24h na dobę poświęcają swoim chorym dzieciom, mogą wyjść w domu i spędzić czas w gronie innych matek, w pięknym miejscu. Mogą porozmawiać i wziąć udział w wartościowych warsztatach. Raz do roku organizujemy też dla nich wspólny weekend. Rodzice chorych dzieci ponadto mogą u nas uzyskać bezpłatną pomoc psychologiczną i prawną. Trzecią formą wsparcia jest pomoc rodzeństwu ciężko chorych dzieci. W ostatnim czasie, gdy nauka odbywała się zdalnie, zakupiliśmy dla nich wiele komputerów i sprzętu do nauki. 

MJ: Co jest dla Pani najtrudniejsze w pomaganiu?

SZ: Chyba to, że nie jestem w stanie pomóc wszystkim, którzy tej pomocy potrzebują. Niekiedy muszę odmawiać, bo nie mamy aż tyle środków, żeby wszystkich obdzielić. Zresztą… ile środków by się nie miało to i tak zawsze będzie za mało. Potrzeby są ogromne! A osób potrzebujących wsparcia całe mnóstwo.

MJ: A co Pani daje pomaganie?

SZ: Tak jak wspomniałam – ogromne poczucie sensu i spełnienia. To jest praca dająca niezwykłą satysfakcję. Pomagając innym często pomagamy sami sobie. Dobro, które dajemy innym ludziom zawsze do nas wróci, w różnej formie, niekoniecznie materialnej. Mam w tym duże doświadczenie. Oczywiście pomagam zupełnie bezinteresownie i nauczyłam się nie oczekiwać niczego w zamian. Odkąd pomagam – zawsze powtarzam, że skończyły się moje wszystkie problemy. Jestem osobą zupełnie bezproblemową. Nie narzekam i nie uskarżam się na nic, bo gdy widzę z czym borykają się nasi podopieczni, to nawet nie śmiałabym narzekać. Doceniam to, co mam, bo wiem, że mam naprawdę wszystko, czego potrzebuję, aby szczęśliwie żyć.

MJ: Wiele ostatnio mówi się o społecznej odpowiedzialności w biznesie. Czy uważa Pani, że firmy czy też osoby, którym udało się osiągnąć sukces w biznesie mają obowiązek wspierania słabszych, tych, którym się z jakich względów życiowych się nie udało?

SZ: Uważam, że obowiązek to nie jest właściwe słowo. Nikogo nie da się zmusić do pomagania i ja tego nigdy nie robię. Pomaganie wynikające z obowiązku nie ma sensu. To ma być potrzeba serca. W pomaganiu zawsze chodzi o serce i ono zawsze weryfikuje stan naszego serca, a nie portfela. Widziałam wiele sytuacji jak ludzie, którzy sami niewiele mają są niezwykle hojni, a Ci którzy mogliby pomagać – nie robią tego. Oczywiście to nie jest żadna reguła, bo wielu zamożnych ludzi potrafi być hojnymi. Przez ostatnie lata nauczyłam się, że chęć pomagania nie jest związana absolutnie ze stanem naszych finansów. To potrzeba serca. Dlatego nigdy nikogo do pomagania nie chcę zmuszać, bo jeśli ktoś nie czuje takiej potrzeby, to lepiej żeby nie pomagał. I to też jest jak najbardziej OK. Daję ludziom możliwość wspierania innych i to ich wybór, czy chcą z tej możliwości skorzystać. Uważam, że pomaganie jest przywilejem a nie obowiązkiem. Powinniśmy być wdzięczni, że jesteśmy w tej grupie osób, która może pomagać, a nie w tej, która musi liczyć na wsparcie innych.

MJ: Jakiej grupie społecznej najchętniej Pani pomaga?

SZ: Jestem bardzo wrażliwa na krzywdę dzieci. Dlatego prowadzę fundację pomagającą dzieciom najciężej chorym, dla których praktycznie nie ma ratunku i nie są w stanie samodzielnie funkcjonować. Bardzo lubię również pomagać kobietom, więc od początku działalności fundacji wspieram tak bardzo matki ciężko chorych dzieci. Ostatnio jednak widzę inną ogromną potrzebę, która dotyczy diametralnie innej grupy ludzi, a mianowicie ludzi pracujących w biznesie. Widzę jak coraz bardziej brak jest takich podstawowych wartości, jak ludzie totalnie się gubią z chwilą, gdy przychodzi sukces. Bardzo lubię z nimi rozmawiać i pokazywać inne spojrzenie na życie.

MJ: Co jest dla Pani najważniejsze w życiu? Jakimi wartościami się Pani kieruje?

SZ: Co jest ważne? Najważniejszy jest oczywiście Bóg. Gdy On jest na pierwszym miejscu, to wszystko właściwie się w życiu układa. Poza tym ważne jest spełnienie, poczucie sensu życia. Ja tego bardzo potrzebuję. Jak tlenu. Muszę wiedzieć po co żyję i że to, co robię ma jakiś większy sens. Ponadto oczywiście ważne są takie podstawowe wartości jak: rodzina, przyjaźń, lojalność, wierność, prostolinijność, szczerość i prawda. Na punkcie prawdy i szczerości mam hopla. Nie cierpię kłamstwa, obłudy, hipokryzji. Bardzo też wyczuwam nieprawdziwe zachowania. Nie potrafię żyć w fałszu. Lubię też mówić prawdę, co nie zawsze dobrze się dla mnie kończy, bo ludzie często nie chcą słyszeć prawdy.

MJ: Prowadzenie własnej kancelarii oraz fundacji to praca na dwa etaty. W jaki sposób Pani dba o swoją równowagę życiową?

SZ: Przyznaję, że w moim życiu nie ma work life balance. Nie jest tak, że wychodzę do pracy o 8.00 i wracam o 17.00, po czym zapominam o pracy. Moje życie osobiste bardzo przeplata się z pracą, która trwa praktycznie od rana do wieczora. Ale to jest mój świadomy wybór i ja taki właśnie sposób funkcjonowania bardzo lubię. Lubię być panią swojego czasu, a dzięki temu, że prowadzę kancelarię i fundację, mogę sama decydować o rozkładzie dnia. Nie mam nad sobą nikogo, kto by ingerował w mój grafik. Nie potrzebuję tego, ponieważ jestem dość dobrze zorganizowana i zmotywowana do pracy i to co sobie planuję, zawsze realizuję. To jest dla mnie wspaniałe i od zawsze chciałam taki tryb życia prowadzić. Nawet kosztem tego, że na urlop często jeżdżę z laptopem i pracuję. Natomiast mimo takiego trybu życia rzeczywiście staram się mieć też czas, który nie jest związany z pracą. To jest dla mnie tak ważne jak oddychnie. To, co mnie odpręża, relaksuje i przy czym odpoczywam to sport. Bez ruchu nie wyobrażam sobie swojego życia. Od dziecka bardzo dużo się ruszałam i tak mi zostało. Jako młoda dziewczyna trenowałam karate shotokan, doszłam do czarnego pasa. To mnie nauczyło ciężkiej pracy, konsekwencji, wytrwałości i nie poddawania się. Jestem typem wojownika i nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Gdy wyznaczam sobie jakiś cel to zawsze go realizuję. Dziś już nie trenuję karate, ale bardzo dużo biegam, jeżdżę na rowerze, uprawiam nordic waking i streching. Sport mnie relaksuje. Jestem od niego uzależniona i jak za długo nie ćwiczę to mnie ogromnie ciągnie do ruchu. Bardzo dobrze odpoczywam też w samotności i ciszy. Gdy mam za dużo bodźców to szukam samotności i obok nie będzie nikogo, gdy będę mogła przemyśleć wiele rzeczy i pobyć sama ze sobą. Ogromnie to lubię. Oprócz tego jestem chrześcijanką i od kilku lat bardzo ważnym aspektem mojego życia jest rozwój duchowy. To jest w tej chwili dla mnie najważniejsze. Czytam więc dużo książek, jeżdżę na konferencje i obozy, słucham wiele nauczań. To mi daje właściwą perspektywę do życia. Jestem ogromnie szczęśliwa, że odnalazłam tę drogę duchową ponieważ bardzo długo byłam pogubiona i doszłam w swoim życiu do ściany. O tym też sporo piszę w mojej książce, bo myślę, że to bardzo ciekawy i inspirujący wątek.

MJ: Czekamy więc z niecierpliwością na książkę. Dziękuję bardzo za rozmowę!


Zdjęcia: Marcin Biedroń, A12