7 kwietnia 2017
Oktawian Kędzierski
OKTAŚ TO DAR OD BOGA
Nasza historia zaczęła się w 5 listopada 2015 r., wtedy zobaczyliśmy reportaż o Oktasiu na Facebooku.
Oktaś urodził się jako wcześniak i od razu musiał walczyć o życie – miał wylewy krwi do mózgu IV stopnia (tylko 15% dzieci je przeżywa). Został wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną, ale w drugiej dobie życia jego serce przestało pracować, doszło do niedotlenienia mózgu. Był w bardzo ciężkim stanie, miał uszkodzenie wielonarządowe. W tym czasie jego mama biologiczna zdecydowała się go zostawić. Przez wiele miesięcy personel medyczny walczył o jego życie. A on bardzo chciał żyć, choć nie miał dla kogo.
Po tych ciężkich przeżyciach Oktaś zmaga się z dializami (jego nerki nie działają i muszą być przeszczepione), z zanikiem wtórnym nerwów wzrokowych, niedoczynnością tarczycy, nadciśnieniem, mózgowym porażeniem dziecięcym, jego mózg jest uszkodzony w 41% i bardzo dużą spastycznością czterokończynną, refluksem, słabymi kośćmi, ogromną nadwrażliwość ciała i wieloma innymi dolegliwościami, które są skutkiem wylewów i niedziałających nerek. Chociaż ma już dwa lata, to jego ogólny rozwój jest na etapie 4-5 miesięcznego dziecka. I tak w zasadzie Oktaś wygląda – jak mały, słodki bobasek.
Poruszeni losem Oktasia, chcieliśmy mu jakoś pomóc. Zaczęliśmy się dowiadywać jakie są możliwości. Ale im więcej się dowiadywaliśmy, tym bardziej dręczyła nas myśl, „co z nim będzie?” Informacje o nim rozesłaliśmy dalej z nadzieją, że może gdzieś znajdą się Ci, którzy będą chcieli zostać jego rodzicami. Zaczęliśmy też regularnie modlić się za niego i szukać więcej informacji o nim.
W międzyczasie Bóg zaczął nas przekonywać. Pojawiły się pierwsze myśli, pytania, sugestie. Obydwoje pracowaliśmy, więc musieliśmy dzielić się opieką nad naszą córką, Hanią, która wtedy ledwo skończyła dwa latka. Przyjęcie tak chorego dziecka nie wchodziło w grę, bo Hania była jeszcze za mała. Nie mieliśmy warunków mieszkaniowych i nie dalibyśmy rady finansowo – leczenie i rehabilitacja takiego dziecka kosztuje fortunę: na to nie było nas stać. Do tego nie znosiliśmy szpitali, unikaliśmy lekarzy, bo zawsze jakoś źle się nam to kojarzyło. To wszystko było dla nas nierealne.
Przez cały czas byliśmy pełni wątpliwości, że nie mamy warunków. Nie damy rady. Ledwo dajemy radę z tymi wszystkimi zadaniami, jakie mamy. Nie podołamy. Jednocześnie cały czas modliliśmy się, rozmawialiśmy ze sobą i zaczynaliśmy zastanawiać się, co by było, gdyby jednak…
Pewnej nocy obudziłem żonę i powiedziałem, że zaadoptujemy Oktawiana.
Uruchomiliśmy procedurę stawania się rodziną dla niego. Na początku zastępczą.
Tak zaczęła się nasza wspólna PRZYGODA!
Regularnie jeździliśmy do Wrocławia by być z nim jak najczęściej. W trakcie walki o niego wszystko, co mogło pójść nie tak, to poszło. Ale Bóg poruszał też serca wielu ludzi, którzy nam pomagali walczyć, wspierali, kibicowali, modlili się, byli życzliwi. Choć byli też i tacy, którzy nie wierzyli w nasze czyste intencje, nie wierzyli, że damy radę lub po prostu sugerowali, by nie psuć sobie życia takim dzieckiem.
W końcu nastąpił dzień, w którym Oktaś po raz pierwszy w swoim życiu opuścił szpital i zawitał do naszego domu. Od tego czasu minął rok. I choć czasami nie wiemy, jak nam się udaje podołać, to decyzja stania się rodziną dla Oktasia była jedną z najlepszych. I nie wyobrażamy sobie życia bez niego! W mieszkaniu jakoś się pomieściliśmy. Ośrodek adopcyjny określił nasze warunki domowe, jako bardzo prorodzinne – bo w małym mieszkaniu rodzina zawsze jest blisko siebie J Nadal obydwoje pracujemy, choć jest to rzeczywiście dość trudne. Nasza córka, Hania pokochała Oktasia całym sercem i nawet budzona w trakcie nocy jego wymiotami nie płacze, tylko pyta się, jak nam pomóc lub po prostu przytula brata.
Szpital stał się naszym drugim domem a lekarze i pielęgniarki „jak druga rodzina”. Poznajemy coraz więcej rodzin zastępczych, adopcyjnych… Prawie każdy, poznając historię Oktasia, pyta się nas, jak to się stało. W zupełnie naturalny sposób odpowiadamy, że mamy taki zwyczaj, że się modlimy J I tak rozpoczyna się nasza historia. Dzięki różnym Oktasiowym dysfunkcjom „historię modlitwy” mogły poznać różne osoby: okuliści, neurolodzy, rehabilitanci, nefrolodzy, pielęgniarki, inne rodziny dializacyjne, urzędnicy w PCPR, kurator, koordynator. Oktaś ma też swój profil na Facebooku: NaszOktas, gdzie dzielimy się z zainteresowanymi naszymi zmaganiami i zwycięstwami.
Życie z Oktasiem nauczyło nas innego smaku rodzicielstwa i codzienności, nauczyło nas cieszyć się drobnostkami. Choć nikt ze specjalistów nie jest w stanie przedstawić nam dobrych perspektyw na życie naszego Synka, to wiemy, że jego życie jest w najlepszych rękach, w rękach Boga. A On udowodnił już nie raz w życiu Oktasia, że cuda są możliwe.
Dzięki Oktasiowi nauczyliśmy się szacunku do życia i wiemy, że życie samo w sobie już jest cudem. Wg dokumentacji medycznej Oktaś nie powinien rozwijać się tak, jak się rozwija. W zasadzie nie powinien przeżyć lub być roślinką. To, że ma rodzinę jest też cudem. On jest cudem dla nas.
Kiedy trafiamy na nowe osoby, które wyrażają nam wyrazy współczucia ze względu na stan zdrowia Oktasia, to odpowiadamy, że nie potrzeba nam współczuć, bo dla nas nasz Synek to nie ciężar, ale dar od Boga. I chyba sami do końca nie jesteśmy w stanie pojąć, jak do tego doszło.
Wzruszenie z powodu tych wszystkich wspólnych chwil jest wciąż nadal. Bo bardzo często my sami nie wierzymy we własną historię, a w zasadzie, w historię, której jesteśmy częścią tylko i wyłącznie dzięki Bożej łasce, Jego pomocy i prowadzeniu.





