8 czerwca 2017
Pomagać można na wiele sposobów
Kornel: Dlaczego Pani pomaga?
Sylwia Zarzycka (S.Z.): Chyba dlatego, że daje mi to niesamowitą satysfakcję, której nie da się porównać z niczym innym. To, że robisz coś dla kogoś innego bezinteresownie i że ten ktoś jest wdzięczny, choć się tej wdzięczności nie oczekuje, to niesamowita satysfakcja, zupełnie inna niż ta, którą daje praca, gdzie zarabia się pieniądze. Ale czy ja pomagam dla tej satysfakcji? Chyba nie. Kiedyś poznałam mamę, która ma bardzo chorą córeczkę i poczułam, że chcę pomagać.
Olek: Panią Elizę Kugler…
SZ: Tak. Nie zastanawiałam się wtedy, czy pomaganie coś mi da. Pewnie też czasami macie coś takiego, że widzicie jakąś chorą albo słabszą osobę, która nie może sobie poradzić i wyzwala się w was potrzeba pomagania. Pomogłam pani Elizie i jej córeczce, a że zaczęło mi to fajnie wychodzić i ludzie chcieli mi pomagać, powstała Fundacja Między Niebem a Ziemią.
Zuza: W jaki sposób Pani pomaga?
S. Z.: Właśnie przez fundację. Z wykształcenia jestem prawnikiem, jak mama Kornela. On wie, że wielu osób nie stać na prawnika i my im czasem pomagamy za darmo, udzielając porady albo reprezentując ich w sądzie. Tak pomagałam, zanim nie powstała fundacja. Dzięki fundacji pomoc jest bardziej zorganizowana.
Olek: To jest „pro publico bono”?
S. Z.: Tak. Pro bono albo pro publico bono, czyli dla dobra publicznego. W Fundacji Między Niebem a Ziemią pomagamy dzieciom nieuleczalnie chorym, które nie mówią, nie chodzą, nie siedzą, nie mogą, tak jak wy, tutaj sobie przyjść i porozmawiać.
Kornel: Ani posłuchać Pani…
S.Z.: Nie mogą pojechać na wakacje, nie mogą wyjść z domu, z łóżka… Większość naszych podopiecznych to dzieci, które niczego nie mogą, choć mamy też na przykład dzieci chodzące, ale nie mogące mówić. Mamy też dziewczynkę, która jest karzełkiem: ma krótkie rączki i nóżki, i się wspaniale rozwija, tyle że całe życie będzie malutka. Choć powiem wam, że rodzice tej dziewczynki zdecydowali się na operacje wydłużające jej kości. Ostatnio mi mówili, że są już operacje, dzięki którym ona osiągnie wzrost 153 cm. Pomagamy tym dzieciom w różny sposób – rehabilitujemy je, kupujemy lekarstwa, finansujemy im operacje i pokrywamy koszty wyjazdów …
Olek: Wyjazdy do Gruzji…
S. Z.: Do Gruzji nie, bo te dzieci nie mogą pojechać do Gruzji. Do Gruzji pojedziemy z rodzicami, którzy wylicytowali na aukcji warsztaty fotograficzne z panem Radkiem Polakiem i wpłacili pieniądze na rzecz fundacji. Pan Radek dał takie warsztaty na aukcję. Nasza fundacja pomaga także rodzicom chorych dzieci i ich rodzeństwu. Bo wiecie, że np. w takich rodzinach, gdzie są chore dzieci, są też dzieci zdrowe, które – jak cała rodzina – skupione są na chorym braciszku lub siostrzyczce, które wymaga uwagi.
Kornel: Takiej specjalnej uwagi rodzica, całej rodziny, żeby chore dziecko wiedziało, że nie jest samo.
S.Z.: Te dzieci czasami nie potrafią nic powiedzieć, ale wszystko czują. Często podczas wizyt w domach widzę dziecko, które tylko leży, patrzy i się uśmiecha. Pytam taty albo mamy: „Słuchaj, a ta Julcia to cię rozumie? Skąd wiesz, że ona cię rozumie?”. A oni mówią: „Bo my mamy z nią inny kontakt. Nie werbalny, polegający na tym, że się mówi, tylko uczuciowy”. Chore dzieci i ich rodzice bardzo dużo czują, co nam jest czasami ciężko zrozumieć.
Zuza: A skąd wiedzą, jak się temu dziecku chce pić?
Kornel: Te dzieci umieją przekazać rodzicom informację, że chce im się pić. Jakby telepatycznie. Bo to jest tak przez czucie.
S.Z.: Bardzo dobrze mówicie. Czasem, jak jesteśmy z kimś blisko związani – z mamą, tatą, siostrą czy przyjacielem – i znamy się bardzo długo, to nie trzeba nic mówić. Wystarczy spojrzeć na tę osobę i już wiadomo, o co chodzi. Myślę, że tak samo jest z tymi chorymi dziećmi. One nie potrafią powiedzieć, czego chcą, ale potrafią to pokazać i ich rodzice to wszystko wyczuwają. Ludzie z zewnątrz tego nie rozumieją. Ostatnio tata chorego dziecka powiedział mi, że gdy mówi znajomym, że tak właśnie porozumiewa się z córeczką, która do tego jest jeszcze niewidoma, to oni nie mogą w to uwierzyć. Rodzice opiekujący się takimi dziećmi często nie mogą chodzić do pracy, przynajmniej jedno z nich. A czasem opiekuje się nim samotna mama.
Olek: Tak jak pani Eliza.
S.Z.: Pani Eliza gdy ją poznałam – mimo trudnej sytuacji – świetnie sobie radziła i pomimo że ona Alunię bardzo kocha, to też potrzebuje od czasu do czasu gdzieś wyjść, oderwać się na chwilę od choroby i – jak to mówią dorośli – „naładować akumulatory”. Postanowiła, że nie będzie ciągle w domu, bo musi gdzieś ładować swoje akumulatory, żeby dawać szczęście i miłość córeczce. Zatrudniła więc kilka opiekunek, które zmieniały się przy Aluni co trzy – cztery godziny, a ona sama pracowała. Tak naprawdę to wystarczało często tylko na te opiekunki, ale dzięki temu wyszła do świata.
Olek: Od ilu lat Pani pomaga?
S.Z.: Od wielu lat. Wcześniej też pomagałam ludziom, ale od kiedy w 2011 r. powstała fundacja, robimy to już w sposób profesjonalny.
Michał: Czy było jakieś konkretne wydarzenie lub sytuacja, które zmotywowały Panią do założenia fundacji?
S.Z.: Oczywiście, była taka sytuacja. Motywacją było spotkanie pani Elizy. Poznałam ją sześć lat temu podczas wakacji na Pomorzu. Byłam na kawie z koleżanką, kiedy dołączyła do nas jej koleżanka, którą okazała się mama Aluni. Rozmawiałyśmy o normalnych rzeczach i po godzinie ona mówi, że jest mamą bardzo chorej dziewczynki. Wtedy nie widziałam jeszcze tak ciężko chorego dziecka i wyobraziłam sobie, że Ala ma takie mocniejsze zapalenie płuc. Gdy ją zobaczyłam, przeżyłam szok. Leżała w łóżeczku, miała powykręcane rączki i nóżki, i potrafiła wyłącznie się uśmiechać, i to przepięknie. W ten sposób pokazuje swoje emocje, czy jest szczęśliwa, czy nieszczęśliwa. Ala i jej mama były w bardzo trudnej sytuacji życiowej, mieszkały na 11. piętrze starego bloku. Zapragnęłam pomóc i zaczęłam pytać znajomych i kolegów, czy nie chcieliby dać trochę pieniędzy na remont, wózek rehabilitacyjny dla Ali i rehabilitację.
Gdy poznałam Alę i jej mamę, to w ogóle nie wiedziałam, co to znaczy chore dziecko. Żyłam sobie w takim trochę komfortowym świecie. Pierwsze spotkanie z Alą było dla mnie trudne, płakałam. Teraz już się trochę uodporniłam, bo wiem, że jeśli chcę skutecznie pomagać to muszę nasze rodziny wspierać, a nie płakać.
Kornel: Czy łączy Pani pracę zawodową z prowadzeniem fundacji?
S.Z.: Gdy założyłam fundację, myślałam, że to będzie taka malutka działalność obok mojej pracy, że będziemy mieli pięcioro dzieci i będziemy pomagać gdy ta pomoc będzie konieczna. Wszystko jednak rozwinęło się i rozwija inaczej. Okazało się, że wielu ludzi w Polsce chce pomagać dzieciom i mi w prowadzeniu tej fundacji. A ja sama na fundację poświęcam niekiedy więcej czasu niż na pracę zawodową.
Zuza: Czy wiedza prawnicza pomaga w prowadzeniu fundacji?
S.Z.: Oczywiście. Ja sama zajmuję się kwestiami prawnymi w fundacji, a gdy pojawią się jakieś zagwostki prawne – jestem w stanie je szybko rozwiązać. Wiedza prawnicza pomaga również nieść pomoc rodzicom chorych dzieci, którzy mają różne pytania prawne.
Olek: Jak według Pani mogą pomagać dzieci w naszym wieku?
S.Z.: Najlepszym przykładem jest Kornel. Powiedz, jak ty pomagasz.
Kornel: Ja pomagam po prostu tak, że już dwa razy byłem na licytacji i dawałem swoje pieniądze, które nazbierałem przez kilka lat. Dawałem je na fundację, czyli pomagałem finansowo. Ale można jeszcze na dużo więcej sposobów pomagać, np. nie tak przez licytację, tylko tak, aby co miesiąc przekazywać jakąś sumę.
S.Z.: To, co robi Kornel jest niesamowite, bo nie każdy nawet dorosły by się zmobilizował, aby w ciągu roku zbierać pieniądze i coś raz w roku wylicytować na naszej aukcji. Ja Kornela wszystkim stawiam za wzór. Ale tak naprawdę często nie chodzi o pieniądze. Wiecie czego te dzieci potrzebują najbardziej? Odwiedzin. Bo siedzą w domu same i nikt ich nie odwiedza. Chore dziecko bardzo się cieszy, bo lubi inne dzieci, ale najczęściej nikt do niego nie przychodzi. Możecie więc pomagać odwiedzając te dzieci. I to niekoniecznie podopiecznych konkretnej fundacji. Pewnie na waszych osiedlach jest dużo rodzin z takimi dziećmi. Możecie je od czasu do czasu odwiedzić, zanieść im jakąś zabawkę, porozmawiać z nimi, albo po prostu pobyć – to też wystarcza.
Olek: Ja chciałbym też pomagać w przyszłości. Chciałbym zostać np. wolontariuszem.
S.Z.: Cudownie, jestem z was dumna, że macie takie podejście do pomagania będąc w tak młodym wieku.
Michał: Czy często Pani otrzymuje pomoc od innych?
S.Z.: Tak. Wierzę, że wszystko, co robimy w życiu, do nas wraca i jak mam w życiu słabsze momenty, to zawsze znajdują się ludzie, którzy do mnie zadzwonią, przyjadą, pomogą albo porozmawiają. Nawet nie muszę ich prosić. Pomaganie nie wiąże się koniecznie z dawaniem pieniędzy. Czasami najważniejsze jest, aby po prostu pobyć z drugim człowiekiem, zapytać, jak się czuje. I ja taką pomoc otrzymuję od ludzi. Zresztą pewnie wiecie, że też jestem po dużych chorobowych przeżyciach. Gdy była byłam chora, pomagało mi wiele osób. Myślę, że jak dajemy komuś coś dobrego, to to do nas wraca. Niektórzy pytają, skąd wezmę pieniądze na pomaganie naszym podopiecznym w fundacji, a ja czuję, że to wsparcie przyjdzie, bo robimy naprawdę wspaniałe rzeczy prosto z serca.
Olek: Kornel mi raz pomógł, jak sobie złamałem palec na ważnej imprezie urodzinowej i przyniósł mi z dworu śnieg, aby ochłodzić tę ranę. I po tym jak wróciłem od lekarza, to Kornel z moim kolegą Krzysiem posprzątali mi pokój.
S.Z.: Wspaniale. Przyjaciele w życiu są bardzo ważni. Naprawdę jesteście niesamowici, że zajmujecie się tematem pomagania w wieku dziesięciu lat.
Kornel: Skąd wzięła się nazwa fundacji?
S.Z.: Nazwę wymyśliła pani Eliza, mama chorej Ali. Zasugerowała, żeby to była Fundacja między Niebem a Ziemią. Chodzi o to, że nasi podopieczni to dzieci, z którymi nie ma zwykle komunikacji werbalnej, ale ich rodzice je doskonale rozumieją. Mówimy często, że nasze dzieci żyją między dwoma światami. Są tu na ziemi, ale trochę już tam w niebie.
Rozmowę przeprowadzono w Warszawie w dniu 17 maja 2017 r.