Trzeba realizować swoje marzenia

Kobietom jest znacznie trudniej pracować na wysokich stanowiskach niż mężczyznom. Po prostu dlatego, że nigdy nikt nas nie zwalnia z innych ról, które pełnimy w życiu – z roli żony, matki czy innych funkcji społecznych. Ktoś mnie kiedyś zapytał: „Czego by Pani najbardziej potrzebowała żeby być skuteczniejszym prezesem?” Odpowiedziałam: „Żony”. Bo żona pełni właśnie te funkcje, których ja nie musiałabym pełnić jako kobieta – manager.


Sylwia Zarzycka: Jak to się stało, że zostałaś kobietą biznesu?

Beata Pawłowska: To bardzo ciekawe pytanie, na które chętnie odpowiadam. Myślę, że odpowiedź na nie może być zachętą dla innych kobiet, aby w życiu realizowały swoje marzenia. Nawet takie, które na początku wydają się nierealne i trochę szalone. Nie planowałam, że będę pracowała na wysokich stanowiskach w biznesie. Studiowałam na SGH, na kierunku: Organizacja i Zarządzanie. To był koniec lat 80tych. Czyli dosyć dziwny kierunek jak na tamte czasy. Wtedy nie mówiło się jeszcze ani o zarządzaniu, ani o byciu managerem, ani o dużych korporacjach, czy robieniu kariery jako prezes czy manager. W momencie, gdy zastanawiałam się nad tytułem pracy magisterskiej, razem z moją promotorką wpadłyśmy na pomysł, że ciekawie byłoby napisać na temat: „Manager przyszłości w Polsce”. I taka praca powstała. Gdy ją pisałam nie wiedziałam kim w zasadzie jest  manager, co robi i czym się zajmuje. W Polsce nie było managerów. Niewiele osób wiedziało nawet jak napisać słowo „manager”, a już kim jest taka osoba i czym się zajmuje to prawie nikt nie wiedział. Chciałam skończyć studia z takim przeświadczeniem, że coś z nich wyniosłam. Wtedy wiedza w temacie zarządzania i przedsiębiorstw była mała. Wielu moich przyjaciół studiowało medycynę, więc było wiadomo, że staną się lekarzami i zaczną leczyć ludzi. Inni studiowali na politechnice, więc też było jasne, że będą budować domy, konstruować mosty, czy projektować. A ja pisałam o zawodzie, którego wtedy nie dało się zdefiniować. Ale muszę przyznać, że bardzo się do tej pracy przyłożyłam i im dłużej ją pisałam, tym bardziej przekonywałam się jak ciekawe może być takie zajęcie jako manager. Pisząc pracę opierałam się o anglojęzyczne źródła. W języku polskim nie było wtedy jeszcze literatury na ten temat. No i wiesz co stało się w trakcie pisania tej pracy ? Stała się chyba najważniejsza rzecz w życiu, bez której nie byłabym dzisiaj tym, kim jestem. Mianowicie: zakochałam się w tym, o czym pisałam. W tej postaci managera, która wydawała mi się wtedy bajecznie ciekawa, robiąca fascynujące rzeczy w życiu, która wprowadza nowe projekty, zarządza, ma wpływ na życie setek, czy tysięcy ludzi. To wydawało mi się wtedy bardzo ciekawe. Napisałam pracę na 360 stron, która dostała nagrodę rektora SGH. Dostałam też propozycję pracy w Katedrze Zarządzania. Los jednak chciał inaczej. Któregoś dnia, na tydzień przed obroną pracy magisterskiej przechodziłam przez aulę główną. Tam znalazłam wielki plakat, na którym było napisane, że firma Procter & Gamble szuka absolwentów SGH do pracy. I tak sobie pomyślałam, że w firmie o tak brzmiącej nazwie na pewno musi być stanowisko managera i być może tam właśnie będę mogła ziścić swoje marzenia o byciu managerem. Broniłam pracę w listopadzie 1990 roku, czyli dokładnie w roku przemian, kiedy weszliśmy w Polsce w erę kapitalizmu. Procter & Gamble był pierwszym zagranicznym koncernem, który wszedł na rynek polski i szukał polskich absolwentów do pracy. Chodziłam wokół tego plakatu kilka dni. Któregoś dnia wzięłam dużą monetę, pięciozłotówkę, wrzuciłam do publicznego automatu telefonicznego i wykonałam swój pierwszy i tak naprawdę jedyny telefon o pracę. Po tej rozmowie zostałam zaproszona na kolejną w sprawie zatrudnienia i dzięki temu dostałam swoją pierwszą pracę właśnie w Procter & Gamble. Ta historia jest autentyczna. Zrodziła się z marzenia i tego kim chciałam być. Okazało się, że moja praca magisterska zmieniła moje życie na zawsze. W tej właśnie firmie zaczęłam pracować i dostałam swój pierwszy awans na stanowisko managerskie.

SZ: Co najbardziej lubisz w tej pracy? 

BP: Kreowanie rzeczywistości. To, że mam wpływ na otaczający mnie świat, że mogę realizować pomysły biznesowe i tworzyć nowe marki. W swoim życiu miałam wiele szczęścia, bo mogłam pracować dla dużych koncernów międzynarodowych. Stworzyłam cztery marki zupełnie od nowa, które dzisiaj są liderami na polskim rynku, np.: Velvet (pełniąc funkcję prezesa International Paper Klucze), Kropla Beskidu (pełniąc funkcję General Managera w The Coca Cola Company), Łomża (jako prezes Royal Unibrew Poland) czy Hoop Cola dla dużej spółki giełdowej Hoop S.A. I to mi się bardzo podoba: rzeczywiste bycie twórcą czegoś dobrego, pożytecznego dla ludzi i świata. Druga rzecz, którą lubię to kształcenie i rozwój ludzi. Sprawia mi wielką przyjemność obserwowanie ich rozwoju, jak niekiedy z bardzo skromnych i nieśmiałych osób wyrastają wspaniali, odważni managerowie.

SZ: A czy jest dla Ciebie coś trudnego w pracy managera?

BP: Absolutnie tak. To nie jest łatwa rola. Nawet często mówię, że wybrałam sobie trudną ścieżkę życiową i zawodową. Co jest dla mnie trudne? To, że jako lider jesteś zawsze na świeczniku. Wszystkie oczy są skierowane na ciebie. To ty musisz podejmować ostateczne decyzje, które czasami są bardzo trudne i nie zawsze dobre dla wszystkich. Miło i łatwo podejmuje się dobre decyzje, ukierunkowane na budowę, rozwój i inwestycje. Niekiedy konieczne jest decydowanie o losach ludzi i o tym co się będzie z nimi działo, a którzy nie są przecież anonimowi, bo znamy się z nimi. Druga rzecz, która nie jest łatwa to pewien model życia, który musimy przyjąć chcąc pełnić funkcję prezesa. To nie jest tylko tytuł na wizytówce czy miła reprezentacja firmy na konferencjach i eventach. To jest rola, którą się pełni cały czas. Ja na przykład nigdy nie byłam w stanie odwieźć mojego syna do szkoły ani go z tej szkoły przywieźć, bo w tym czasie musiałam pracować i zajmować się biznesem, korporacją, spotkaniami. Decydując się na pełnienie wysokich stanowisk trzeba liczyć się z tym, że niektóre wieczory nie będą spędzane w domu z rodziną i najbliższymi lecz będą poświęcone na spotkania, konferencje i pracę. Nie zawsze można dysponować swoim czasem i być w 100% mamą, żoną, przyjacielem. To jest rzecz, nad którą trzeba się poważnie zastanowić zanim podejmie się taką funkcję. To często praca 24 godziny na dobę. Potrzebny jest też czas na naukę i własne doskonalenie. Na zdobywanie wiedzy. Myślę, że to są właśnie te najtrudniejsze rzeczy.

SZ: Czy uważasz, że kobietom jest trudniej pełnić funkcje managerskie?

BP: Oczywiście. Kobietom jest znacznie trudniej pracować na wysokich stanowiskach niż mężczyznom. Po prostu dlatego, że nigdy nikt nas nie zwalnia z innych ról, które pełnimy w życiu – z roli żony, matki czy innych funkcji społecznych. Ktoś mnie kiedyś zapytał: „Czego by Pani najbardziej potrzebowała żeby być bardziej skutecznym prezesem?” Odpowiedziałam: „Żony”. Bo żona pełni właśnie te funkcje, których ja nie musiałabym pełnić jako kobieta – manager. To jest właśnie różnica między byciem prezesem jako mężczyzna i byciem prezesem jako kobieta. Moi koledzy, jak są na wysokich stanowiskach, to oprócz tego nie robią nic, bo mają zorganizowany wspaniały dom, zrobione zakupy, ciepły obiad, wyprasowaną koszulę. Dzieci są zawiezione i odebrane ze szkoły, a później z zajęć dodatkowych. To żona, partnerka wypełnia te obowiązki i zdejmuje je z męża – prezesa. Podczas gdy kobieta – prezes nigdy nie zostaje zwolniona z tych funkcji i ról życiowych. I  nie dlatego, że partner jej nie pomaga, ale dlatego że to my same nie chcemy zrezygnować z tych ról. Chcemy przecież być matkami, mieć dzieci. Chcemy, żeby nasz dom był ciepły. Chcemy organizować urodziny, święta. I to jest ta fundamentalna różnica. Z drugiej strony uważam, że jeżeli kobiety są dobre w tym, co robią, to są dużo lepszymi managerami niż mężczyźni. 

SZ: Też tak uważam.

BP: Kobiety są dużo lepiej zorganizowane, bo oprócz obowiązków zawodowych, muszą w swoją agendę dnia i tygodnia wpisać mnóstwo innych zajęć. Mają naprawdę świetnie zorganizowany czas. Jesteśmy też empatyczne. W sposób naturalny podejmujemy decyzje, bo tego jesteśmy nauczone w codziennym życiu, gdzie ich podejmujemy bardzo wiele. Te biznesowe przychodzą więc nam często w dość naturalny sposób. Jesteśmy nastawione na ludzi, na wsparcie i rozwój. Nie ścigamy się tak bardzo jak mężczyźni. Nie tworzymy sukcesów na kontrowersjach i ostrej rywalizacji, tylko raczej na tworzeniu zespołów, dobrej atmosfery. Jesteśmy wspaniałymi prezesami. Bardzo zachęcam wszystkie panie, które mają takie ambicje i pasję, aby próbowały aplikować na te stanowiska. Mimo, że wiem, jakie ograniczenia są związane z byciem w zarządzie, nie mogę powiedzieć, że pełnię tę rolę ze łzami w oczach i że jestem nieszczęśliwa.

SZ: Co ci daje taka praca?

BP: Czuję się spełnioną, szczęśliwą kobietą. Jestem niezależna finansowo, dzięki czemu jestem wolnym człowiekiem, który może podejmować takie decyzje, jakie chce. Nie jestem zależna od żadnego innego człowieka. Daje mi to duże poczucie własnej wartości i siły. To, co robię jest moją autentyczną pasją.

SZ: Udało Ci się połączyć bycie mamą z byciem managerem?

BP: Uważam, że tak. A dowodem na to są słowa mojego 25-letniego syna. Niedawno wyznał, że jest ze mnie bardzo dumny. Wielokrotnie w szkole, czy na uczelni, profesorowie pytali kim jest jego mama, a on mówił, że prezesem dużej korporacji, z dużymi sukcesami. Powiedział mi też, że patrząc jak żyję, nauczył się, że marzenia można realizować i że można pracować z pasją. Że warto iść za tą pasją i nią żyć. Dużo się nauczył obserwując mnie. Trzecią rzeczą, którą wyznał było to, że najpiękniejsze święta i najpiękniejszy dom organizuję ja.  

SZ: To wspaniałe usłyszeć takiego słowa od dziecka. W jaki sposób udało ci się te dwie role pogodzić? Masz na to jakąś receptę?

BP: Po pierwsze trzeba nauczyć się delegować zadania. Uważam, że nie wszystko musimy zrobić same. Kobiety mają skłonność do bycia “Zosią Samosią”. Wszystko musimy zrobić własnymi rękami, bo jak nie zrobimy, to uważamy, że nikt nie zrobi tego lepiej. Są jednak takie czynności jak: zakupy, pranie, prasowanie, a nawet przywiezienie dziecka ze szkoły, które nie wpływają na jego rozwój ani uczuciowy czy mentalny i w tym zakresie można znaleźć pomoc. Ja poświęcałam dziecku czas zawsze na to, żeby przez wiele lat, każdego wieczora gdy byłam w domu, czytać mu książki. Przebierałam się w dres i bawiłam się z nim na podłodze samochodzikami lub klockami lego. Chodziłam z nim na wszystkie premiery filmów dla dzieci, na kulki czy ścianki wspinaczkowe. Spędziłam z nim wszystkie wakacje. Byłam z moim synem w ponad 100 krajach na świecie i do dziś na co najmniej jedną podróż rocznie jeździmy razem. Zawsze znajdowałam dla niego czas na takie rzeczy, żeby go rozwijać. Chodziłam z nim na lekcje tenisa, byłam na wszystkich wywiadówkach, zasiadałam w radach szkół, ponieważ uważałam, że to jest wartość, którą mogę mu dać. Jakościowy spędzony ze mną czas. W czynnościach takich jak gotowanie czy przywiezienie ze szkoły miałam zawsze wsparcie. Tylko przy takim systemie można pracować i realizować tę swoją pasję. Nigdy nie chciałam rezygnować z pracy. To są zawsze trudne wybory dla kobiety. W takich sytuacjach zawsze jesteśmy w rozkroku. Wierzę jednak, że mądra, spełniona i szczęśliwa kobieta jest dużo lepszym wzorem dla dziecka niż kobieta nieszczęśliwa, siedząca tylko w domu. Choć nie zrozum mnie źle. Nie mam nic przeciwko temu gdy kobieta wybiera rolę matki i zajmuje się tylko domem. 

SZ: Oczywiście, czasami to jest właśnie pasja kobiety, w której w 100% się realizuje – bycie żoną i matką.

BP: Dokładnie. I to jest przepiękna rola. Nie powinniśmy mieć żadnych wyrzutów sumienia – ani wtedy, gdy decydujemy się zostać w domu, ani wtedy, gdy chcemy łączyć bycie mamą z pracą zawodową. Wyrzuty sumienia często nas niszczą i w efekcie odbierają radość zarówno z macierzyństwa, jak i z naszych sukcesów. Uważam, że mamy prawo do tego żeby się cieszyć, że jesteśmy matkami i managerami. Absolutnie jest to możliwe, bo jak powiedziałam na wstępie: mój syn jest szczęśliwym i wartościowym mężczyzną, który nie mówi, że czegoś mu w życiu zabrakło, czy czegoś nie zrobił, dlatego, że ja pracowałam i nie wywiązałam się z obowiązków jako mama. Wręcz przeciwnie – patrząc na mnie mówi, że się bardzo dużo nauczył w życiu i dużo skorzystał.

SZ: Czy według ciebie istnieje coś takiego jak „szklany sufit”, że nam, kobietom jest trudniej się zawodowo przebić i awansować.

BP: I tak i nie. Moim zdaniem nie ma szklanego sufitu. Twierdzę tak dlatego, że ja na swojej drodze zawodowej nigdy się z czymś takim nie spotkałam. Z drugiej strony uważam, że często to kobiety same sobie tworzą szklane sufity. W swojej pracy rekrutuję sporą ilość osób. Dużą wagę zawsze przykładałam do zespołu, z którym pracuję. Zawsze mówię, że mogę być tak dobra, jak dobry jest mój zespół. Jeżeli otaczam się wartościowymi i mądrymi ludźmi to projekty, które prowadzę będą dużo lepsze niż z ludźmi, którzy nie mają tylu talentów. I wiesz co zauważyłam ? Że bardzo często jest tak, że wśród aplikujących osób w ogóle nie ma kobiet. To jest dla mnie smutne. Kobiety bardzo często rezygnują z kariery zawodowej po urodzeniu dziecka bo wydaje im się, że jak nie ugotują zupy, to dziecko nie przeżyje. Albo jak nie odbiorą go ze szkoły, to dziecku się coś stanie. Same sobie tworzymy szklany sufit. Bardzo często kobiety myślą, że się do czegoś nie nadają. Mężczyzna jak startuje na nowe stanowisko, to jeszcze nigdy nie usłyszałam od niego, żeby się do czegoś nie nadawał. A kobieta ma ciągłe wyrzuty sumienia, że zabiera ten czas rodzinie i dziecku, albo że się nie nadaje, że nie jest dostatecznie dobra, że nie ma wystarczająco dobrego wykształcenia, doświadczenia czy czegokolwiek. Często podchodzi do wszystkiego ze zbyt małą wiarą i pewnością siebie. Uważam, że my same dla siebie jesteśmy największymi wrogami i tworzymy sobie szklany sufit. Choć z drugiej strony na pewno warto dodać, że świat biznesu jest wciąż męskim światem. Zawsze taki był. Biznes został kiedyś stworzony przez mężczyzn i oni się czują w tym świecie jak ryby w wodzie. Mężczyźni się bardzo popierają, tworzą bardzo dobre networki i bardzo się wzajemnie wspierają. Kobiety – przykro mi to powiedzieć – ale często nie wspierają się zawodowo. Często same wybierają mężczyznę a nie kobietę na dane stanowisko. Świat biznesu jest trudnym światem, ostrym. Wiele kobiet nie czuje się w nim dobrze i dlatego rezygnuje. Moim zdaniem to nie mężczyźni dzisiaj tworzą szklane sufity, ale kobiety właśnie i to same sobie.

SZ: Przechodząc do pomagania. Czy jest jakaś grupa społeczna, której szczególnie lubisz pomagać ?

BP: Tak. Są dwie takie grupy. Pierwsza to kobiety – managerowie, które mają na początku swojej drogi biznesowej i zawodowej dużo pasji i ambicji, doskonałą wiedzę ale przychodzi taki moment, w którym zaczynają się czuć niepewnie, nie wiedzą co zrobić, jak się zachować, jaką drogą pójść. Bardzo chętnie pomagam tym kobietom, bo żal mi talentów które mogłyby zostać zaprzepaszczone. W takich sytuacjach chętnie je wspieram, jestem mentorem i coachem dla kobiet, które chcą realizować się zawodowo a są na rozdrożach jeśli chodzi o decyzje życiowe, dylematy, co mają zrobić? Lubię pomagać kobietom, które są ambitne. Druga grupa społeczna, której lubię pomagać  to również kobiety, ale trochę z innego bieguna. Postawione w bardzo trudnych sytuacjach życiowych, jak chociażby samotne matki, które nie miały takich warunków w życiu, żeby rozwinąć się zawodowo i jest im ciężko finansowo, kiedy zostają same. Kobieta bardzo rzadko podejmuje decyzję, że chce być samotną matką. Często decydują o tym mężczyźni. Bardzo wielu z nich opuszcza swoje rodziny, a zwłaszcza gdy natrafiają na kłopoty. Szczególnie teraz, kiedy nie ma tak dużego napiętnowania w społeczeństwie jeśli chodzi o rozstania, rozwody. Obecnie jest duża łatwość z rezygnacji z rodziny i partnerstwa. Wchodzenie w kolejne relacje. Gdy kobieta zostaje sama z dzieckiem, to bardzo często jest zagubiona i nie wie, co zrobić ze sobą. Bardzo chętnie takim kobietom pomagam.   

SZ: Co sądzisz o społecznej odpowiedzialności w biznesie? Czy uważasz, że firmy, czy też osoby, którym się w życiu powiodło mają obowiązek wspierania tych, którzy nie mieli tyle szczęścia?

BP: Uważam, że tak. Myślę, że zarówno na organizacjach, jak i na ludziach powinien spoczywać obowiązek pomagania tym, którzy tej pomocy potrzebują. Świat tworzą ludzie, a skoro tak jest to znaczy, że świat jest dla ludzi. Nie powinniśmy przechodzić obojętnie obok drugiego człowieka, który potrzebuje pomocy. Po prostu z definicji istnienia świata. Drugi powód jest taki, że nigdy nie wiemy czy nam nie będzie potrzebna pomoc. Niekiedy może nam się wydawać, że jesteśmy silni, niezależni, że wszystko nam się układa, ale nie wiemy w jakim momencie to wszystko może się załamać. Pomoc nie oznacza tylko wsparcia finansowego. Oznacza też wsparcie psychiczne, duchowe, bycie z kimś.  A to, moim zdaniem, każdemu z nas, na jakimś etapie życia będzie potrzebne. A trzecia rzecz to po prostu uważam, że to jest niemoralne. Tak po prostu – niemoralne, że gdzieś obok nas istnieją bogate firmy, przedsiębiorstwa i bardzo zamożni ludzie, który nie wspierają tych potrzebujących pomocy. 

SZ: Dziękuję bardzo za rozmowę.


Zdjęcia: Marcin Biedroń, A12